Nie tylko nasi prześladowcy, także my sami zamrażamy w pamięci traumatyczne przeżycia by dało się żyć, by nie obciążać nimi bliskich, by nie poddać się ślepej nienawiści. Ale potem przychodzi późna dojrzałość i czas, kiedy żyć się nie da bez odmrożenia pamięci. Filomena ma około 70 lat, kiedy nie potrafi już dłużej ukryć swojej tajemnicy przed córką. Pamięć i to, co odkrywa w trakcie poszukiwania syna, mogłoby zachwiać jej życiem – mogłaby szukać zemsty na kościele i siostrach zakonnych, rodzicach i znajomych, na mediach, na sobie samej. W jej życie mogłaby się wkraść destrukcja. Warto obserwować, jak świetnie grająca Judi Dench sobie z tym radzi. Ale film jest też, a może przede wszystkim, o Martinie – takim każdym z nas (fakt, że pisze historię Rosji i był ministrem niewiele tu pomaga), który krok po kroku dojrzewa przy boku Filomeny. I cóż z tego, że ona czyta harlequiny, a on był wziętym dziennikarzem od spraw „rządowej wagi”…